Wszystkich zainteresowanych nowościami w rozrodzie koni zapraszamy na konferencję, która odbędzie się w dniach 15-16.10. na terenie SO Książ pt.: „BIOTECHNOLOGIA W ROZRODZIE KONI”. Prelegentami są specjaliści ze świata a także z Polski, pisaliśmy już szerzej o tym spotkaniu w newsach na naszej stronie. Warto przeczytać wywiad ze znanym lekarzem weterynarii – specjalistą od rozrodu dr Maciejem Witkowskim.
ZAPRASZAMY NA KONFERENCJĘ!
W Krakowie wykładasz w Uniwersyteckim Centrum Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Jagiellońskiego – Uniwersytetu Rolniczego.
Prowadzę dwa przedmioty: rozród zwierząt gospodarskich i rozród koni, które są na IV roku, odpowiadam również za staże z chorób koni na V i VI roku. W Krakowie mamy własne nieduże stado koni (żadna inna uczelnia weterynaryjna nie posiada tylu własnych koni), co pozwala na doskonalenie technik rozrodu wspomaganego, prowadzenie prac nad zarodkami koni, przeprowadzanie zapłodnienia pozaustrojowego metodą ICSI, przyżyciowe pobieranie oocytów itp.
Podczas październikowej konferencji w SO Książ będą mogli spotkać się lekarze weterynarii i hodowcy. Tematyka jest tak dobrana, aby obie grupy mogły poznać problematykę tak ważnego działu weterynarii jak rozród. Dla lekarzy weterynarii jest niezwykle istotne, aby hodowcy poznali kulisy tej pracy i rozumieli jej specyfikę.
Lekarz pracujący w szpitalu i lekarz „stadninowy”, który zajmuje się głównie rozrodem, choć nie tylko, to są dwa zupełnie inne światy. W stadninach w rozrodzie wiosną mamy oberwanie chmury – są wyźrebienia, problemy z porodami, z noworodkami, klacze problematyczne w zaźrebianiu. Wszystko na raz! Koledzy zasypiają z widelcem w ręku przy obiedzie. Potem, jesienią już jest łatwiej i obłożenie pracą jest mniejsze. Osoby, które zajmują się tylko rozrodem, mogą wręcz udać się na dłuższy urlop i zrobić przerwę przed kolejnym intensywnym sezonem.
To samo dotyczy hodowców, którzy mają większą liczbę koni. Oni również doskonale zdają sobie sprawę, co oznacza sezon wyźrebień.
W tym środowisku możemy również doszukać się podziału na różne grupy pasjonatów hodowli koni.
Szczególnym przypadkiem jest grupa hodowców koni pełnej krwi angielskiej, gdzie jest bardzo duża presja na wczesne zaźrebienie klaczy w sezonie i gdzie dopuszczone jest wyłącznie krycie naturalne. Do tego szlachetność rasy predysponuje do kłopotów z rozrodem. Można wręcz powiedzieć, że folblut jest jedną z trudniejszych ras, jeśli chodzi o rozród, i dodatkowo z ewidentną tendencją do ciąż bliźniaczych.
Na przeciwnym biegunie są konie arabskie, gdzie przy wyrównanej, dobrej stawce klaczy wyniki źrebności powyżej 90% są wręcz normalne. U folblutek 70-80% zaźrebień w stadzie to już ok. Jeśli w stadzie jest 40-50 matek, to łatwo zauważyć, że przekłada się to na duże liczby.
Z kolei u klaczy sportowych, termin zaźrebienia w ciągu roku odgrywa mniejsze znaczenie a hodowcy nie są tutaj tak restrykcyjni.
Oczywiście inne strategie stosuje się przy inseminacji, a inne przy kryciu naturalnym, gdzie często wyzwaniem jest umiejętne zarządzanie stanówką ogiera, tak aby by jego libido utrzymywało się na dobrym poziomie.Inaczej też myśli hodowca, który ma kilka klaczy i koncentruje się tylko na nich, a inaczej hodowca kierujący cała stadniną. Niestety jest coraz mniej stadnin państwowych, gdzie współpracowałem z profesjonalistami, z którymi świetnie się dogadywałem. Oczywiście nie brakuje takich specjalistów w prywatnej hodowli. Hodowcy obecnie znają się na pochodzeniu i liniach koni, doborze ojca i matki etc. i potrafią wyszukiwać odpowiedni materiał hodowlany na całym świecie. Moim zdaniem mają natomiast słabszą wiedzę na temat fizjologii i patologii rozrodu koni lub ta wiedza jest nieco wyrywkowa. To oczywiście spostrzeżenie ogólne. Prywatny hodowca nie musi znać wszystkich tajników wiedzy, ale powinien wiedzieć, jakich doradców sobie dobrać.
Najtrudniej się pracuje z osobami, które zadowalają się wiedzą cząstkową. Trudno jest lekarzowi się z nimi porozumieć i wtedy wyniki współpracy mogą być rozczarowujące dla obu stron. Lekarz weterynarii najczęściej wybiera ten zawód z powołania i zależy mu na zdrowiu zwierząt i dobrych wynikach dla hodowcy, ale musi mieć poczucie zaufania z drugiej strony, by móc działać jak najlepiej.
Do współpracy na linii hodowca – lekarz potrzeba 100% zaufania i szacunku i to z obu stron.
Uważam, że idea konferencji – gdzie są hodowcy, którym się tłumaczy pewne rzeczy, co może lekarz weterynarii – co powinien, a co będzie jego błędem, tak, aby zrozumieli porażki i nie wymagali cudów – jest bardzo dobra. Im mamy lepiej wyedukowanych hodowców, tym lepiej nam się współpracuje.
Oczywiście my lekarze powinniśmy słuchać uwag z drugiej strony. Również tych krytycznych. Podczas takich konferencji jest ku temu okazja.
Kluczowy składnik dobrej współpracy, to porozumienie oparte na zaufaniu i szacunku. Nie mniej ważnym aspektem jest finansowa strona całego przedsięwzięcia. Usługi weterynaryjne muszą pociągać koszty i one nie powinny dziwić.
Niestety funkcjonuje błędne przekonanie, że można nas porównywać do służby zdrowia, i oczekuje się np., że lekarz będzie dostępny 24h na dobę. Ludzie podświadomie przenoszą sytuację ze służby zdrowia ludzi na weterynarię.
W państwowej służbie zdrowia lekarz będący na dyżurze jest opłacany z naszych podatków. W weterynarii wygląda to zupełnie inaczej. Lekarz będący na dyżurze jest tam za darmo, dopóki nie pojawi się pacjent. Jeśli jest więcej pacjentów, to koszty się rozkładają, niemniej do obsługi pacjenta potrzebne są też inne osoby oprócz lekarza weterynarii – personel pomocniczy danego zakładu. Wszyscy ci ludzie musza być opłaceni z przychodów z pacjentów. W przypadku praktyki jednoosobowej sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Przecież nikt nie może pracować 24h na dobę. Ludzie w emocjach czasami tego nie rozumieją. Mają pretensje, że lekarz odmawia wizyty lub jest nieosiągalny. Jeśli operuję całą noc, przecież muszę to kiedyś odespać!
Kultura pracy na Zachodzie wygląda zupełnie inaczej. Obciążająca praca lekarza weterynarii jest opłacana w godny sposób. Praca „po godzinach” jest znacznie droższa i nikogo to nie dziwi. Oczywiście zamożność społeczeństwa zachodniego też inaczej wygląda, w Polsce mamy jeszcze trochę rzeczy do nadgonienia, jeśli o to chodzi.
Wróćmy do rozrodu. W Polsce mamy jeszcze dużo do zrobienia, ale tak naprawdę wszystko zależy od tego, na ile otwarci będziemy na współpracę hodowca – lekarz i jak będzie się inwestowało środki. Czasem obserwujemy tendencję do gonienia za tym, co jest akurat modne, a nie zawsze jest to najlepsze rozwiązanie dla danej hodowli
Jeśli chodzi o biotechnologię, to jesteśmy cały czas w tyle. Należę do pokolenia, które brało udział w rozwijaniu inseminacji w Polsce. Muszę zaznaczyć, że historycznie Polska była jednym z pierwszych krajów na świecie, w których wykonywało się inseminację. Chodzi o to, że w początkach mojej pracy związanej z rozrodem koni, hodowcy mieli nieuzasadnione obawy przed inseminacją i trzeba było pracować nad rynkiem, żeby przekonać hodowców, że to jest dobra metoda, która się sprawdza. Oczywiście w niektórych stadninach inseminacja była już w tym czasie prowadzona od lat, jednak mówię o stworzeniu powszechnego zapotrzebowania dla tej usługi, sformalizowania zasad dystrybucji nasienia etc. To stało się jakieś 20 lat temu, a w Czechosłowacji czy w Skandynawii hulało od dawna. Mimo że to my byliśmy pionierami w tych technikach na poziomie eksperymentalnym, to byliśmy zapóźnieni w ich wprowadzaniu do powszechnej praktyki.
Warto zaznaczyć, że w Polsce przeprowadzono drugi udany embriotransfer konia na świecie, dzięki prof. Tischnerowi i prof. Allenowi z Cambridge, nie wspominając już o polskim lekarzu weterynarii Ferdynandzie Chełchowskim, który inseminował klacze pod koniec XIX wieku, czyli ponad 100 lat temu (sic!).
Mam nadzieję, że konferencja w Książu przybliży najnowsze metody w biotechnologii, pozwoli na rzeczową dyskusję i przyczyni się do otwarcia się w sposób świadomy i racjonalny na nowe możliwości.
Warto podejmować działania na podstawie planu i ustanowionej dobrej współpracy między lekarzem i hodowcą. Przy tak dużych nakładach czasowych i finansowych warto się przygotować do sezonu i być gotowym na wspólne rozwiązywanie problemów.
Październikowa konferencja w SO Książ będzie miała ciekawy program, z którym prelegenci z kilku krajów będą się zwracać zarówno do lekarzy weterynarii, jak i hodowców koni, obecnych na sali. Oprócz konferencji będą jeszcze warsztaty otwarte tylko dla lekarzy z OPU (Ovum Pick-Up/ przyżyciowe pobieranie oocytów). To będzie pierwsza od czasu wystąpienia pandemii okazja, by móc się spotkać, wzbogacić wiedzę, czy uruchomić networking.
Warto wykorzystać ten czas na własny rozwój, ale spotkania w kuluarach pozwalają także rozpatrzeć się w możliwościach. Niewątpliwie nie da się odczarować rzeczywistości pojedynczym działaniem, ale dążymy do ulepszenia warunków współpracy, co pozwoli na osiągnięcie satysfakcjonujących wyników.
Dziękuję bardzo za rozmowę i do zobaczenia w Książu
Rozmawiała Alina Palichleb