Adrianna Tillburg w swoim wywiadzie pyta Breido Graf zu Rantzau o sprawy związane z hodowlą koni sportowych, o tym kogo w dzisiejszych czasach można nazwać hodowcą, kim są tzw. garażowi hodowcy, ale także o trudnych rozmowach z FEI oraz kierowaniu Związkiem Holsztyńskim. Ponadto jej rozmówca znając związki hodowlane od podszewki wie, że obecnie czasy sprzyjają silnym i mocnym związkom, czyli warto się jednoczyć i występować wspólnie pod jednym brandem. Tak jak zrobiło DSP.

Obszerne fragmenty wywiadu za zgodą World Breeding News zamieszczamy poniżej
Postać Breido Graf zu Rantzau znana jest nie tylko w swojej ojczyźnie czyli Niemczech, ale także poza jej granicami. Człowiek i od hodowli, i od sportu. Łączył przez lata te dwie dziedziny, które są ze sobą i tak nierozerwalnie związane. Był zawodnikiem skokowym, startował w reprezentacji niemieckiej, ale także przewodził Związkowi Holsztyńskiemu ponad 21 lat, w WBFSH piastował funkcję vice-prezydenta, a od 2005 roku, przez 16 lat stał na czele Federacji Narodowej w Warendorfie (FN).
W wywiadzie charakteryzuje siebie jako zawodnika, który ma wiedzę o koniach sportowych, a konie hodował intuicyjnie. Postrzegał siebie jako osobę, która przywróciła spokój i ponownie zjednoczyła Związek Holsztyński. Jako hodowca nigdy nie dbał o premiowanie źrebiąt, dopiero gdy jego konie rozpoczynały naukę skakania zaczynał się nimi interesować. Przedstawia także swoją definicję hodowcy, którym z pewnością nie jest ten kojarzący najlepsze ogiery z TV Eurosport ze swoimi klaczami.
Oto kilka jego złotych myśli:
Hodowla nie działa bez doświadczenia.
Zawsze lepiej pracować wspólnie, niż oddzielnie.
Każdy ma swój punkt widzenia i drogę do sukcesu.
Jak pan definiuje dobrego hodowcę? Co znaczy być dobrym hodowcą według pana?
Dobry hodowca to bez wątpienia ktoś, kto konsekwentnie buduje dobre linie hodowlane. Dla przykładu takim hodowcą jest prof. dr. Hartwig Schmidt*, który kupił klacz Ibylle (Moltke I – Retina/ Ramzes x) od Rhedera Thormöhlena (przyp. AC- ojca Harma Thormöhlena hodowcy og. Capitol I) i ona zapoczątkowała wybitną linię** lub Hans Werner Ritters, który stworzył linię od klaczy Virginia. Klacz ta urodziła się w latach 60-tych, a ja znajduję jej imię w rodowodach współczesnych koni sportowych. Hans Werner Ritters był przez lata vice-prezydentem Związku Holsztyńskiego, ściągnąłem go do tej pracy ponieważ miał bardzo dużą wiedzę o koniach, a ja za to wiedziałem jak postępować z ludźmi. Znałem go od wczesnych lat mojej młodości.
Jakie według pana są różnice między dużym a małym hodowcą?
Musieliśmy długo czekać na sukces Paula Schockemöhle. Prowadził swoją hodowlę przez wiele lat z wieloma klaczami i zajęło mu trochę czasu zanim mógł się pochwalić międzynarodowym sukcesem. Sam podejmował decyzje hodowlane w stosunku do swoich klaczy. Takie działanie możemy także zaobserwować u menadżerów w państwowych stadach i stadninach m.in. w Neustadt-Dosse, którzy podejmują decyzje dotyczące całego stada klaczy, decydują który ogier pokryje daną klacz. Ale wtedy zatraca się koncepcje innych hodowców. W takim przypadku nie odzyskamy idei hodowlanych drobnych hodowców.
Podam przykład. Kiedy mieliśmy 1,100 klaczy wpisanych do księgi holsztyńskiej, kilku mocnych hodowców zaproponowało, aby konie holsztyńskie wróciły z powrotem na właściwe tory hodowlane. Oni wierzyli w klacze, które hodowali, trzymali je i nie posłali do rzeźni. Z nich obecnie wszyscy korzystamy. Tym co trzymało naszą hodowlę „przy życiu” w długim przedziale czasowym są właśnie indywidualni hodowcy, którzy mieli małą liczbę klaczy i odpowiednią wiedzę. Oni wprowadzali nową krew do hodowli. Potrzebujemy wielu hodowców z wieloma różnymi ideami i pomysłami. Inni to ci kojarzący dwa konie, które odniosły sukces. To jest największym wyzwaniem dla obecnej hodowli. Nazywamy ich garażowymi hodowcami lub hodowcami TV. Oni widzą zawody sportowe w TV, startującego tam ogiera i nie dbają czy on pasuje do ich klaczy, po prostu nim kryją. Moim zdaniem takie podejście do hodowli nie ma szans na sukces.
Zajmował pan kilka oficjalnych stanowisk w różnych organizacjach. Jakie były najlepsze momenty a jakie najtrudniejsze?
Najtrudniejszym zadaniem było przewodzenie Związkowi Holsztyńskiemu. A to najgorsze zadanie było związane z Michaelem Rüpingiem, który startował na ogierze Silbersee własności Związku Holsztyńskiego. Michael wtedy mieszkał w naszej posiadłości i codziennie z nim jeździłem konno. Razem chodziliśmy do szkoły. Zarząd Związku Holsztyńskiego zobowiązał mnie do poinformowania go, że połowa wygranych z ich startów musi zostać przekazana do związku. Po naszej rozmowie, przez cały rok, jeździliśmy czy to w hali, czy na zewnątrz, nie patrząc w ogóle na siebie! Dopiero nasze żony z powrotem nas połączyły i teraz jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Takim wyzwaniom musisz stawić czoła, kiedy masz pozycję lidera w związku.
Oprócz powyższego problemu musiałem stawić czoła nieporozumieniom między hodowcami a zarządem Związku Holsztyńskiego, co początkowo było bardzo wymagającym zadaniem. Zawsze mówię, że zajęło to 12 lat zanim osiągnęliśmy porozumienie z naszymi hodowcami. Byliśmy jedynym związkiem, który posiadał własne ogiery, rywalizowaliśmy z właścicielami prywatnych stacji ogierów, dlatego w tamtym czasie mieliśmy dryfujących hodowców. To był czas wielkości Związku Holsztyńskiego, w mistrzostwach świata startowało od 20 do 30% holsztyńskich koni skokowych. Zawsze widziałem wiele koni holsztyńskich na naszych zawodach, a ponieważ pełniłem różne funkcje widziałem tych zawodów naprawdę dużo. Myślę, że najlepszym czasem sportowym były lata 1965 – 1995, kiedy to dominował sport, a nie pieniądze.
Zdarzało się, że w zawodach rozgrywanych tutaj w Breitenburgu brali udział zawodnicy z 17 krajów, cała olimpijska amerykańska reprezentacja brała udział w naszych zawodach. Paul Schockemöhle z wał. Deister, 3-krotny mistrz Europy, startował tutaj i zaliczył błąd. Wtedy zwycięzca konkursu GP otrzymywał 5 tysięcy marek (ok. 3 tyś. dolarów) i wszyscy byli szczęśliwi. Poza wszystkim ludzie przychodzili zobaczyć dobre zawody. To nie byłoby możliwe na przestrzeni 20 ostatnich lat. Mogę śmiało stwierdzić, że uczestniczyłem w najlepszym czasie Związku Holsztyńskiego i może także w 50 ostatnich latach całego sportu.
O WBFSH
Jeżeli chodzi o WBFSH, to były dwie drogi dla tej organizacji. Jedną była możliwość stania się dużą organizacją bardzo szybko, z prawdziwym biurem. Jeden lub dwóch holenderskich prezesów, przyzwoici ludzie, chcieli działać z większym rozmachem. Powiedziałem, że musimy zacząć od małych kroków. To miała być Federacja, która służy naszym hodowlom, a nie taka która ma duże wpływy. Powiedziałem, abyśmy jako WBFSH rośli powoli. Nie próbujmy naśladować tego co robią wszystkie inne związki.
Nie jestem pewien, ale chyba startowaliśmy z około 20 zrzeszonymi związkami. Związki południowo amerykańskie i itp. dołączyły później. Chciałbym powiedzieć, że WBFSH powinno współpracować z różnymi organizacjami i łączyć księgi stadne i hodowców, co jest najważniejsze. Niemcy nie są dobrym przykładem jeżeli chodzi o WBFSH, ponieważ w naszym kraju jest zbyt wiele regionów hodowlanych i nie są one takie same. W mojej pożegnalnej mowie, podczas posiedzenia niemieckiej Federacji (FN), do której dołączyłem około 30 lat temu, wspomniałem, że wszyscy byli poirytowani tym jak Związek Oldenburski reklamował swoje konie w każdej części Niemiec. W dzisiejszych czasach wszystkie związki hodowlane reklamują się wszędzie, ale Oldenburg był mądrzejszy i jest dwa kroki przed wszystkimi. Ich częścią jest program skokowy, mają hodowlę koni oldenburskich, rosną a inni się kurczą.
Jak pan widzi przyszłość ksiąg stadnych?
Wierzę, że związki nie będą zdolne się utrzymać w ciągu najbliższych kilku lat. Dopóki są wystarczająco silne i coś sobą reprezentują, powinny działać wspólnie. To co powinnyśmy także brać pod uwagę to fakt, że zawodnicy nie dbają o księgę stadną danego konia. Oni są zainteresowani konkretnym koniem.
Księgi powinny to rozumieć najlepiej. Myślę, że krok, który zrobiło DSP jest dobrym przykładem. Jestem zazdrosny, że nie jest tak samo w przypadku nas wszystkich. DSP, German Sport Horse, byłby znakiem towarowym na cały świat. Księgi stadne nie muszą w pełni się zcalać, tylko działać tak, jak DSP. Dzisiaj organizują wspólnie wielkie wydarzenie hodowlane i nagle mają wiele koni w dużym sporcie, chociaż każdy ze związków tworzących DSP pracuje w swoim własnym zaciszu. Oni także kreują wspólną strategię promocyjną, której sprzyjam, ale nie jestem jej częścią. Oni naprawdę mnie zaskoczyli tą inicjatywą.
Leon Melchior naprawdę chciał współpracować ze Związkiem Holsztyńskim, ale wtedy mieliśmy wysokie mniemanie o sobie, ponadto byliśmy nieco aroganccy. Nie chcieliśmy tej współpracy. Przez bardzo długi czas utrzymywaliśmy „czystość holsztyńską”, głównie na terenie Holsztynu, co było dobre w tamtych czasach, ale już nie jest możliwe w dzisiejszych. Obecnie, bardzo zdolna córka Leona Melchiora, którą bardzo lubię, jest ze swoją hodowlą w całych Niemczech i kontynuuje idee ojca. Musimy wszyscy lepiej pracować wspólnie.
Jak jest pana opinia na temat obecnego stanu hodowli niemieckiej?
Ogólnie hodowla w Niemczech powinna być lepsza. Nie tylko w Holsztynie, ale także w Hanowerze. Inne kraje odnoszą sukcesy korzystając z naszych linii. W Holsztynie w czasach ogierów Landgraf I i Cassini I, generalnie zawsze staraliśmy się regulować sprzedaż nasienia oraz źrebiąt do innych krajów. Nie możemy teraz tego robić. Zawsze staraliśmy się trzymać najlepsze ogiery dla naszych hodowców, ale ludzie sprzedają swoje źrebięta i mogą starać się uznawać swoje ogiery w innych związkach. Albo ktoś kupi ogiera nie uznanego w Holsztynie na aukcji…, jest wiele możliwości.
Podziwiam Holendrów. Dla mnie to są najlepsi hodowcy na świecie, i nie dotyczy to tylko koni. 30 lat temu przybyli do Holsztynu i kupili 3-letnie klacze za 100,000 marek (ok. 60,000 dolarów), czego nie rozumieliśmy, ale teraz te klacze stanowią ich bazę hodowlaną.
Podziwiam także Belgów i to co zbudowali w ciągu 20 lat, i to jak powstali z popiołów, a teraz nas mijają z każdej strony. To powinno dać nam odwagę, że możemy odzyskać ten pułap hodowlany. Teraz próbujemy używać krwi belgijskich i francuskich ogierów, a niektórzy mądrzy hodowcy mogą nawet importować belgijskie i francuskie klacze, aby kojarzyć je z naszymi holsztyńskimi ogierami. Hodowla oznacza, że każdy chce wyhodować najlepsze konie oraz gonić za najlepszymi.
Kolejnym ważnym punktem jest edukacja. Podczas czempionatów landowych widzę naprawdę dobre młode koni, na trybunach siedzą Belgowie i Holendrzy, ale nie zobaczysz tam najlepszych zawodników niemieckich.
Podczas ostatnich 50 lat istnienia Związku Holsztyńskiego, widział pan zmiany w holsztyńskim koniu sportowym?
Wszystkie techniczne osiągnięcia w hodowli koni sportowych, począwszy od tej pierwszej czyli sztucznej inseminacji (AI) rozpoczętej prawie 40 lat temu mają tę samą logikę: poszukiwanie wzrostu produktywności. AI było świadomym wyborem, którego uniknęli hodowcy pełnej krwi. Patrząc wstecz AI to była dobra idea, prawidłowa droga rozwoju. Nie można jej zatrzymać, ani zakazać. Ale weźmy na tapetę klonowanie. Wraz z innymi na forum FEI i WBFSH wypowiadałem się przeciwko tej metodzie. Co będzie następne? Embriotransfer i ICSI to wciąż niejasne sprawy, ale nie można tego procesu zatrzymać. Na dzisiaj nie mamy możliwości z powodu powstania prywatnych firm jak stadnina Melchiora itp. W przeszłości landowe stada miały taką siłę.
Największym „horsemenem” swoich czasów od 1889 do 1914 był Geroge von Lehndorff. Był jedynym Niemcem w angielskim Jockey Club. To mój przodek. Lehndorff miał bardzo dobre konie wyścigowe i dlatego był członkiem Jockey Club. Jego konie wyścigowe były na tyle dobre, że w wielu wyścigach nie pozwolono im startować, ponieważ zawsze wygrywały. Takie rzeczy można było robić w tamtych czasach. On był Oberlandstallmeister od 1889 do 1914 roku, kierował wszystkimi niemieckimi stadami i nawet mali hodowcy musieli się dostosować. Ale w obecnych czasach wszystko jest inne i na nieszczęście nie da się temu zapobiec. Każdy musi decydować czy coś jest dobre lub złe dla niego. Ale dla naszej hodowli koni, którą obecnie reprezentujemy w Związku Holsztyńskim jest to bardzo złe, ponieważ teraz tracimy wiele idei indywidualnych hodowców.
Jaką radę miałby pan dla młodych hodowców?
Pierwszym warunkiem jest pasja do koni. Następnie musisz sobie powiedzieć: pochodzę z Holsztynu, a więc chcę hodować konie holsztyńskie i mieć wyniki. Bycie oceniającym/ krytycznym jest zadaniem każdego z nas, ale każdy powinien być także sumienny. Oznacza to, że muszę jeździć na duże oraz małe zawody, aby zobaczyć jak konie skaczą, a także jak skaczą w skokach luzem. Muszę to robić z pasją i sumiennie jak wszystko. Jeżeli nie jestem sumienny sam z siebie, to nie jestem materiałem na fachowca. Oczywiście są tacy, którzy się nigdy nie nauczą, ale inni tak.
Czy rozwój międzynarodowego sportu jeździeckiego jest zgodny z dobrostanem koni?
Pieniądze grają główną rolę w sporcie, dlatego zawodnicy bardzo dużo podróżują, ale to jest bardzo ciężkie wyzwanie dla koni. Ile koni widziałaś w Tokio, które także były w Tryon? Tylko kilka. Także z powodu Champions League, który stworzył Jan Tops, konie startują za dużo. Mam wrażenie, że zawody w których brałem udział w przeszłości z moimi końmi były łatwiejsze dla nich niż te obecne, a może i trening także był łatwiejszy. W przeszłości konie dłużej czuły się lepiej, dłużej były w lepszej formie.
Rozmawialiśmy w latach 2013 i 2015 o śledzeniu liczby zawodów na których startują topowe konie. Często o tym rozmawiałem z Johnem Rochem, który był dyrektorem FEI dyscypliny skoków. Zbyt mało się nad tym problemem zastanawiamy, a także w FEI jest zbyt mało „miłośników koni”. Moją ideą byłoby, aby konie nie startowały w zbyt wielu zawodach oraz gdy startują w innej strefie czasowej to powinny mieć np. 2 tygodnie przerwy.
Czy uważa pan, że hodowcy zasługują na większe uznanie?
Tak. zawsze powtarzam to samo, ich nazwiska powinny znajdować się na każdych listach startowych i wynikach. Spróbuję to zilustrować niemiecką premią hodowlaną. Zasady tej premii były zmieniane 3 lub 4 razy w ciągu wielu lat. Było to spowodowane faktem, że międzynarodowi organizatorzy w Niemczech także płacili premie hodowlane. To był duży deal dla Aachen, ale organizatorzy nie chcieli płacić ponieważ brakowało im pieniędzy. Okroiliśmy premię o 20%, aby dać coś organizatorom. Ponownie te płatności ograniczyliśmy i teraz zostało to oparte na całkiem innych zasadach.
Jedną rzecz wiem na pewno, kiedy otrzymuję informację na koniec roku z niemieckiej księgi stadnej, że 2 lub 3 moje konie osiągały sukcesy w sporcie i wypracowały dużą premię hodowlaną, jako hodowca jestem bardzo szczęśliwy. Wierzę, że znaleźliśmy najlepszy możliwy kompromis między sportem a hodowlą na ten moment. Dodam po raz kolejny, że nazwisko hodowcy powinno widnieć na listach startowych i ta idea musi być promowana.
Czy gdyby aktualnie był realizowany projekt dot. międzynarodowej premii pieniężnej dla hodowców czy oficjalnie by pan popierał taki projekt?
Tak, wspierałbym go, ale nie sądzę, aby taki projekt miał szanse powodzenia. Niemcy są jednym krajem gdzie hodowla i sport są zjednoczone pod jednym parasolem, którym jest Niemiecka Federacja. Ponieważ tak jest, jesteśmy zmuszeni do dialogu. Ale dla przykładu w Anglii, ujeżdżenie, skoki przez przeszkody i WKKW mają swoje związki, a spotykają się w bardzo małym biurze, więc trudno im wiedzieć co robią inne związki.
Jak widzi pan przyszłość hodowli?
Hodowla będzie trwać tak długo jak długo będzie egzystował sport jeździecki. I to jest właśnie pytanie, które powinnyśmy sobie zadać na przestrzeni kilku lat. Czy za 10 lat będziemy mieć zgodę na dosiadanie koni? Kiedy widzimy reakcję niektórych osób na poszczególne sytuacje związane z końmi musimy być bardzo ostrożni z naszym sportem. W przeciwnym razie pewnego dnia ktoś powie stop. To co się stało podczas IO w Tokio w pięcioboju nowoczesnym było hańbą i zaszkodziła jeździectwu przyciągając negatywny rozgłos. Musimy uwzględnić zmieniające się poglądy ludzkości i zrobić wszystko co w naszej mocy, aby upewnić się, że wolno nam kontynuować prawidłowy trening ujeżdżeniowy. Na każdy sukces musisz ciężko pracować.
Ludzie muszą zaakceptować, że zarówno konie jaki zawodnicy muszą trenować, aby móc robić to co robią. Ale zawodnicy muszą być fair w stosunku do swoich koni – co jest bardzo istotne dla nas, aby kontynuować nasz sport. Złota medalistka olimpijska w ujeżdżeniu klacz TSF Dalera (Easy Game – Dark Magic/ Handryk) jest wyjątkowym koniem gdy się ogląda jej przejazdy i to jest wielki sukces Związku Trakeńskiego. Ta para zapiera dech w piersiach. To jest tak gdy hodowla idzie pod rękę z sportem.
Tłumaczenie Anna Cuber / Ewa Nogacka
- Poniżej link do interesującego, hodowlanego wywiadu z prof. dr. Hartwigiem Schmidtem, który przeprowadził Andres Kosicki dla magazynu Konie i Rumaki:
https://konieirumaki.pl/archiwum/hodowla-i-chow/czy-sukcesy-mozna-hodowac/ - kl. Retina (po Ramzes), wygrała pod Fritzem Thiedemanem Derby Hamburga, dała także og. Capitano holszt., który jest ojcem og. Capitol I, II, III
- kl. Ibylle holszt. ur. 1972 (Moltke I – Retina / Ramzes), matka uznanego og. Laurin holszt. (po Ladalco, jego potomstwo wygrało ponad 140 tys. euro w Niemczech, a były to lata 90-te),
- kl. Odetta holszt. ur. 1977 (po Ronald), dała Landetto – starty 150 cm., ponadto og. Coretto ur. 1992 (Corrado I) wygrał ponad 19 tyś. Euro w Niemczech, dosiadał go Alois Pollamnn-Schweckhorst,
- kl. Thyra (po Landgraf I), jej potomstwo wygrało ok. 35 tys. euro w Niemczech, m.in. jest matką og. Corland VDL (jego potomstwo wygrało ponad 683 tyś. euro w samych Niemczech),
- Aretina po Fier du Lui Z
- Elsafina po Sandro
- wybitną kl. Corradina (Corrado – Elsafina / Sandro) klacz ta zdobyła brązowy medal zespołowo i srebro indywidualnie podczas ME Windsor, podczas World Equestrian Games w Kentucky miała dwie rundy „czyste” w finale (tylko ona była bez punktów karnych) i Niemcy zdobyli złoty medal, dosiadał jej Carsten-Otto Nagel